Żeby nie było wątpliwości - Tytania to space opera, a niewiele seriali anime o tej tematyce nadaje się do czegokolwiek. Zbyt często są przegadane, przeciętnie narysowane, a o fabule lepiej nie mówić...
Tytania nie jest wyjątkiem. Więcej, jest potwierdzeniem tej reguły. Czemu więc o niej piszę? Cóż, jak zwykle - z powodu perełek, jakie można w niej znaleźć.
Przede wszystkim chodzi o głównego bohatera - człowieka, który wygrał bitwę, zamiast ją przegrać (co było w interesie... obu stron konfliktu!). W przeciwieństwie do znakomitej większości anime-space oper, Fan Hyulick nie jest nadętym bufonem, ale zwykłym, dość rozsądnym chłopakiem odpornym na wszystkie możliwe -izmy i porywy ducha.
Ale to nie wszystko. "Imperium Zła", czyli ścigająca Fan Hyulicka flota rodu Tytanii, jest tak naprawdę konglomeratem sprzecznych interesów i wewnętrznych podchodów. Szybko też okaże się, że... trudno ich nie lubić (przynajmniej niektórych z nich). Jeżeli doda się do tego akceptowalnej jakości kreskę, oraz intrygą która przynajmniej od czasu do czasu ma jakiś sens, otrzymujemy coś, co fan gatunku może obejrzeć bez obrzydzenia.
Podkreślę raz jeszcze: Tytania nie należy do najlepszych seriali anime, jakie zdarzyło mi się widzieć. Walki kosmiczne są narysowane w użyciem grafiki komputerowej, przez co wyglądają jakby robili je goście od Babilonu 5. Irytujące jest nadużycie narracji spoza kadru. Historyjka JEST nadęta. A jakby tego było mało, sezon Tytanii kończy się ni z tego, ni z owego w środku historii - i nie mam pewności, że będzie drugi.
Mimo tego raz na dwa-trzy odcinki można zobaczyć jakąś perełkę - drobną scenkę, krótki dialog, pomysł na poboczną intrygę - której nie widziałem jeszcze nigdzie.
Podsumowując: jeśli chcecie obejrzeć coś naprawdę dobrego, przejrzyjcie inne posty na moim blogu. Jeżeli natomiast macie ochotę na "pogrzebanie się" w anime, Tytania jest tym, czego szukacie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz