Pokazywanie postów oznaczonych etykietą mystery. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą mystery. Pokaż wszystkie posty

sobota, 5 czerwca 2010

Devil May Cry - ale BEZ ostatniego odcinka :)

W skrócie: Devil May Cry, jak zapewne wiecie, to kolejny konsolowy hack'n'slash. Anime zmontowane na takiej podstawie może być dobre (vide Shingetsutan Tsukihime), ale wymaga to sporo wysiłku...

Devil May Cry to całkiem sympatyczna seria 12 odcinków przygód głównego bohatera o dźwięcznym imieniu Dante oraz jego agenta, przybranej córki i koleżanek po fachu. Wszystko w świecie stylizowanym na Stany Zjednoczone z lat 1950-tych. Jaki to fach? Oczywiście zabójca demonów! Jeśli budzi to wasze skojarzenia z Claymore lub Wiedźminem, to jesteście całkiem blisko. :)

Świetnie narysowane (w końcu pochodzi ze stajni MADHOUSE, znanej ze świetnej animacji), o całkiem niezłym soundtracku i dającej się oglądać reżyserii.

Jedyne, do czego można się przyczepić, to animacje potworów - oraz to, że giną one jakby były zrobione z chińskiej porcelany. Jeśli macie nadzieje na wyzwania rodem z Claymore, zawiedziecie się tak bardzo, że aż szkoda mówić.

Fabuła nie jest może zakręcona, poszczególne odcinki są zbudowane dość prosto, ale ogląda się to bez obrzydzenia. Polecam zwłaszcza te, które mają zacięcie komediowe - są naprawdę dobre!

Mimo tego, Devil May Cry raczej nie zasługiwałby na uwagę (ot, kolejne miłe anime) - gdyby nie naprawdę niezwykły wybryk, którym jest ostatni odcinek serii. Nie mogłem nie napisać o Devil May Cry - ponieważ jeśli zobaczycie ostatni epizod, będę miał was na sumieniu! NIGDY, POD ŻADNYM POZOREM NIE OGLĄDAJCIE OSTATNIEGO ODCINKA. Angielski termin "epic fail" to jedyne, co choćby w przybliżeniu opisuje to, co zobaczycie w 12 odcinku.

Zatem - oglądajcie Devil May Cry, może nawet go polubicie. Ale skończcie go oglądać na 11 odcinku.

Proszę...

poniedziałek, 3 maja 2010

Evangelion - nie tylko dla miłośników Mecha

Nawet jeśli anime interesujesz się od niedawna, Neon Genesis Evangelion jest Ci niemal na pewno znany. Obok Ghost in the Shell to chyba jedno z najbardziej znanych anime "poprzedniej epoki". Dlaczego zatem w ogóle o nim wspominam?

Evangelion, czyli klasyka klasyk - dla 14-latków. Wielkie roboty, zniszczone miasta, zamknięty w sobie chłopiec, który ratuje świat... Poniżej AMV, tak dla przypomnienia, o czym piszę. :)



Przyznam się, że do Evangeliona wróciłem niedawno - i zobaczyłem go w zupełnie nowym świetle.

Po pierwsze, w anime trudno jest znaleźć drugi tak dokładny okaz depresji w wydaniu nastolatka. Shinji, główny bohater anime, jest przecież w permanentnej depresji! Zarówno jego zachowania w trakcie pilotowania swojej EVA, jak i w sytuacjach społecznych są typowe dla niezdiagnozowanej depresji! W Wikipedii zresztą wspominają, iż Hideaki Anno, reżyser tego anime, cierpiał swego czasu na depresję kliniczną. Jeśli to prawda, to wyjaśniałoby, czemu Shinji jest aż tak realistyczny psychologicznie.

Zresztą, cała "obsada" Neon Genesis Evangelion to postacie, które Bogiem a prawdą powinny raczej spotkać się w poczekalni psychoanalityka. Wycofana Ayanami Rei, ojciec Shinji'ego (Gendo Ikari) z kompleksem boga, Katsuragi której rozwój psychiczny zatrzymał się na oko w okolicach 18-tki... Z perspektywy psychoanalitycznej Evangelion pełen jest prawdziwych perełek.

To jednak nie wszystko. Pal sześć już nawiązania biblijne, one są akurat dość oczywiste. Ale co z przejmującym obrazem Mecha będącego dla dzieci substytutem matki, z wejściem do kapsuły jako symbolicznym powrotem do łona matki?

Gdyby ktoś sądził, że przesadzam, obejrzyjcie jeszcze raz dokładnie serial - od związku Shinji'ego z EVA 01, po fakt, iż kapsuły pilotów wypełnione są płynem o tych samych właściwościach, co ten, w którym każdy z nas spędził pierwsze dziewięć miesięcy egzystencji... Gdyby Freud i Jung obejrzeli Evangelion, mieliby prawdziwe używanie!

Po trzecie i ostatnie: choć kreska Evangeliona nieco się zestarzała, w wielu miejscach niedobory techniki wyszły temu anime na zdrowie. Walki, w których NIE UŻYTO grafiki komputerowej nadal zapierają dech w piersiach.

piątek, 19 lutego 2010

Shingetsutan Tsukihime... drrreszczyk przechodzi po plecach

Shingetsutan Tsukihime to kolejne mroczne anime z mojej kolekcji. Tym razem bohaterem jest uczeń szkoły średniej, który... no i właściwie każde słowo, jakie mogę napisać o tym anime jest już spoilerem. Po prostu popatrzcie.



Wystarczy wspomnieć, że możecie spodziewać się naprawdę niezwykłego domu (mansjonu nawet), sporej ilości czającego się po kątach szaleństwa i zwątpienia w to, czy to, co widzicie na ekranie dzieje się naprawdę. Nie wspominając już o wampirach (zupełnie nieeuropejskich) i łowcach. A to wszystko w atmosferze tajemnicy, która tylko czeka na to, żeby ją odkryć. Nie chodzi tu przy tym o żaden wszechświatowy spisek, tylko o rzeczy znacznie bliższe naszym bohaterom, co nie znaczy, że jej odkrycie będzie mniej bolesne...

Fabuła, a zwłaszcza sposób jej przedstawienia, jest godny Hitchcocka. O ile mang o zbliżonej tematyce jest sporo, to Shingetsutan Tsukihime jest jedynym anime, w którym udało się dobrze poprowadzić całą historię, bez rozwiewania atmosfery tajemnicy i niesamowitości.

Jak na tak dobre anime, kreska jest przeciętna - a dokładnie rzecz biorąc, jest poprawna (czasami coś dziwnego dzieje się ze stopami bohaterów), z momentami geniuszu (czasami postacie odbijają się w oczach innych). To samo można powiedzieć o muzyce - nie przeszkadza, ale daleko jej do np. ścieżki dźwiękowej z MADLAX.

Teraz ciekawostki:
1. Shingetsutan Tsukihime to adaptacja... gry komputerowej! Podobno również świetnej, ale dostępnej tylko po japońsku.
2. Istnieje też sequel (tylko manga)... jest tak zły, jak Tsukihime jest dobra. Trzymajcie się od niego z daleka!


poniedziałek, 15 lutego 2010

Darker than Black (sezon 1) - "Stalker" w japońskim wydaniu


Tajemnica, istoty o zdolnościach paranormalnych, zamknięta murami strefa, gdzie nie obowiązują prawa naszej fizyki oraz niebo, gdzie zamiast gwiazd świecą ich kopie, a wszędzie czuć znajomy zapaszek intryg służb wywiadowczych... Innymi słowy Strugaccy do kwadratu.

Darker than Black to nie kolejny "w ch** przemroczny" japoński projekt, gdzie bohaterowie w długich płaszczach wygłaszają dęte przemowy na tle księżyca. Postacie są wiarygodne, choć wykręcone, intryga ciekawa, a sama tajemnica - warta poznania.

Takich anime (ciekawych, wiarygodnych psychologicznie itp.) jest na pęczki. Co jest takiego niezwykłego akurat w Darker than Black?

No cóż, jest tam kilka myków. Po pierwsze, główny bohater jest... chińczykiem! Nie mieszkańcem Japonii, nie Europejczykiem, nie Amerykaninem, ale właśnie chińczykiem - do tego widać to w sposobie, w jaki jest rysowany.

Po drugie, każdy z bohaterów ma swoją historię. Czasami dowiadujemy się o nich czegoś dopiero w połowie sezonu, ale naprawdę warto poczekać. Serial kryje niejedną niespodziankę dla zaangażowanego widza.

Po trzecie, choć intryga jest miejscami naprawdę zakręcona, to ostatecznie wszystkie luźne wątki zebrano do kupy i zamknięto. To rzadkość. :)

Po czwarte i ostatnie, pamiętano o rozjaśnieniu (a raczej skontrastowaniu) powagi głównego wątku za pomocą potraktowanej na pół serio agencji detektywistycznej, która pojawia się w szeregu odcinków. Pozwala to odetchnąć na chwilę w trakcie oglądania - a wierzcie mi, czasami trzeba.

Na koniec, jako drobną zachętę link do youtube'a z OST. Warte posłuchania!
http://www.youtube.com/view_play_list?p=FA24F14F3A91FEF7

Pierwszy sezon jest już kompletny (i o nim piszę), z opinią o drugim wstrzymam się do obejrzenia całości. Nie chwalmy dnia przed zachodem...

piątek, 12 lutego 2010

Ga-Rei Zero - zadziwiająco dobre g***o

To anime po prostu nie miało prawa być dobre. Po pierwsze, to prequel mangi. Po drugie, opowiada ona historię dwóch nastolatek - mistrzyń katany (a dokładniej katany i daito). Po trzecie, już w pierwszym odcinku widzimy bohaterów jeżdżących na motorach i strzelających z broni automatycznej do niewidzialnych potworów. Po czwarte, potwory (rysowane z brakiem wyobraźni godnym autorów Godzilli) są animowane komputerowo.

Obejrzałem całą serię za jednym razem - nie byłem w stanie przestać.

Historia jest świetnie opowiedziana, główny bad guy naprawdę wywołuje dreszczyk, historia o przejściu na ciemną stronę mocy również została pokazana bardzo elegancko. Sceny walki może nie sięgają wyżyn Madlaxa, ale zostały zrobione poprawnie (minus komputerowe plastusie). Kreska jest dobra, postacie drugoplanowe ostro zarysowane, a dowcipy - niewymuszone.

Fajnie wyszedł im zwłaszcza związek emocjonalny dwóch głównych bohaterek - nareszcie dwie dziewczyny polubiły się bez konieczności uprawiania ze sobą seksu.

Dla niezdecydowanych wideo poniżej:

piątek, 5 lutego 2010

Strach, szaleństwo i zagadki - "Higurashi no Naku Koro ni"

Higurashi no Naku Koro ni, czyli When the Cicadas Cry to najlepszy horror w mandze i anime, z jakim miałem do czynienia. Powód jest jeden - zamiast próbować straszyć nas metodą "Wiem, co zrobiłeś poprzedniego lata" czy gumowymi potworami, Higurashi no Naku Koro ni straszy nas nieznanym. Uśmiechniętymi ludźmi, z których każdy może ukrywać jakąś mroczną tajemnicę - albo stać się kolejną ofiarą.


Choć "Higurashi" zaczyna się jak zwykła "school manga", już wkrótce poczujecie gęsią skórkę na plecach.

Poniżej opening tej anime - razem z piosenką daje niezłe pojęcie, co kryje w środku.



Małe, senne miasteczko w Japonii, Hinamizawa. Rok 1983. Już za chwilę wszyscy jego mieszkańcy znikną z powierzchni ziemi, a rząd ogłosi, że to wszystko wina kolejnej katastrofy naturalnej. Co stało się naprawdę? Sprawdźcie sami...

Jeszcze dwie uwagi: to nie jest zwykła historia, i nie została opowiedziana w zwykły sposób. Ta sama historia jest opowiedziana kilka razy, a jej zakończenia są różne. Zamiast wkurzać się na reżysera i scenarzystę, oglądajcie to anime bardzo uważnie i zbierajcie kawałki układanki, a prawda w końcu was oswobodzi...

Jeżeli znacie angielski, polecam także mangę "Higurashi no Naku Koro ni" - anime jest niezłe, ale to manga naprawdę wymiata! Skanlacje są na onemanga.com, niestety, jeszcze nie wszystkie.

Jest też podobno film aktorski, ale nie miałem okazji go obejrzeć.

środa, 3 lutego 2010

Madlax, "The Kind Murderer", prawdziwy świat mroku w anime

Nie, nie chodzi tu o wampiry i wilkołaki, tylko o dyskretną (no, z czasem coraz mniej dyskretną) rolę magii w świecie anime...

Ale do rzeczy.

Gdy pierwszy raz miałem okazję oglądać Madlax, pierwsze odcinki nie zrobiły na mnie najlepszego wrażenia. Kreska fajna (nareszcie możesz powiedzieć, ile kto ma lat, po prostu patrząc na ekran), ale postacie wyjątkowo (jak na anime) przygaszone i spokojne. W porównaniu z typowymi wybuchowymi herosami japońskich kreskówek - niemal blade. Do tego anime opowiadało dwie niepołączone ze sobą w żaden sposób historie - jedną o samotnej młodej zabójczyni działającej w jakimś azjatyckim kraiku rozdartym wojną domową, a drugą o nieco autystycznej bogatej dziewczynce z (równie fikcyjnego) kraju europejskiego.

To zmieniło się gdzieś w połowie serii. Powoli budowane postacie zyskują głębię, drobne gesty powodują, że coraz lepiej rozumiemy, co dzieje się w duszach bohaterów (głównie bohaterek), aż w końcu możemy w pełni docenić coraz dokładniej zazębiające się wątki historii.

Świetne sceny tańca-walki, love/hate relationship pomiędzy zabójczynią a polującą na nią kobietą-snajperem z sił rządowych, i powoli wyjaśniająca się naprawdę mroczna tajemnica... to wszystko stanowi o sile tej anime.

Oczywiście (jak zwykle), OST wymiata.

Dla chętnych kolejny miks OST i scen z anime z Youtube'a.



Miłego oglądania!