sobota, 5 czerwca 2010

Devil May Cry - ale BEZ ostatniego odcinka :)

W skrócie: Devil May Cry, jak zapewne wiecie, to kolejny konsolowy hack'n'slash. Anime zmontowane na takiej podstawie może być dobre (vide Shingetsutan Tsukihime), ale wymaga to sporo wysiłku...

Devil May Cry to całkiem sympatyczna seria 12 odcinków przygód głównego bohatera o dźwięcznym imieniu Dante oraz jego agenta, przybranej córki i koleżanek po fachu. Wszystko w świecie stylizowanym na Stany Zjednoczone z lat 1950-tych. Jaki to fach? Oczywiście zabójca demonów! Jeśli budzi to wasze skojarzenia z Claymore lub Wiedźminem, to jesteście całkiem blisko. :)

Świetnie narysowane (w końcu pochodzi ze stajni MADHOUSE, znanej ze świetnej animacji), o całkiem niezłym soundtracku i dającej się oglądać reżyserii.

Jedyne, do czego można się przyczepić, to animacje potworów - oraz to, że giną one jakby były zrobione z chińskiej porcelany. Jeśli macie nadzieje na wyzwania rodem z Claymore, zawiedziecie się tak bardzo, że aż szkoda mówić.

Fabuła nie jest może zakręcona, poszczególne odcinki są zbudowane dość prosto, ale ogląda się to bez obrzydzenia. Polecam zwłaszcza te, które mają zacięcie komediowe - są naprawdę dobre!

Mimo tego, Devil May Cry raczej nie zasługiwałby na uwagę (ot, kolejne miłe anime) - gdyby nie naprawdę niezwykły wybryk, którym jest ostatni odcinek serii. Nie mogłem nie napisać o Devil May Cry - ponieważ jeśli zobaczycie ostatni epizod, będę miał was na sumieniu! NIGDY, POD ŻADNYM POZOREM NIE OGLĄDAJCIE OSTATNIEGO ODCINKA. Angielski termin "epic fail" to jedyne, co choćby w przybliżeniu opisuje to, co zobaczycie w 12 odcinku.

Zatem - oglądajcie Devil May Cry, może nawet go polubicie. Ale skończcie go oglądać na 11 odcinku.

Proszę...

poniedziałek, 3 maja 2010

Evangelion - nie tylko dla miłośników Mecha

Nawet jeśli anime interesujesz się od niedawna, Neon Genesis Evangelion jest Ci niemal na pewno znany. Obok Ghost in the Shell to chyba jedno z najbardziej znanych anime "poprzedniej epoki". Dlaczego zatem w ogóle o nim wspominam?

Evangelion, czyli klasyka klasyk - dla 14-latków. Wielkie roboty, zniszczone miasta, zamknięty w sobie chłopiec, który ratuje świat... Poniżej AMV, tak dla przypomnienia, o czym piszę. :)



Przyznam się, że do Evangeliona wróciłem niedawno - i zobaczyłem go w zupełnie nowym świetle.

Po pierwsze, w anime trudno jest znaleźć drugi tak dokładny okaz depresji w wydaniu nastolatka. Shinji, główny bohater anime, jest przecież w permanentnej depresji! Zarówno jego zachowania w trakcie pilotowania swojej EVA, jak i w sytuacjach społecznych są typowe dla niezdiagnozowanej depresji! W Wikipedii zresztą wspominają, iż Hideaki Anno, reżyser tego anime, cierpiał swego czasu na depresję kliniczną. Jeśli to prawda, to wyjaśniałoby, czemu Shinji jest aż tak realistyczny psychologicznie.

Zresztą, cała "obsada" Neon Genesis Evangelion to postacie, które Bogiem a prawdą powinny raczej spotkać się w poczekalni psychoanalityka. Wycofana Ayanami Rei, ojciec Shinji'ego (Gendo Ikari) z kompleksem boga, Katsuragi której rozwój psychiczny zatrzymał się na oko w okolicach 18-tki... Z perspektywy psychoanalitycznej Evangelion pełen jest prawdziwych perełek.

To jednak nie wszystko. Pal sześć już nawiązania biblijne, one są akurat dość oczywiste. Ale co z przejmującym obrazem Mecha będącego dla dzieci substytutem matki, z wejściem do kapsuły jako symbolicznym powrotem do łona matki?

Gdyby ktoś sądził, że przesadzam, obejrzyjcie jeszcze raz dokładnie serial - od związku Shinji'ego z EVA 01, po fakt, iż kapsuły pilotów wypełnione są płynem o tych samych właściwościach, co ten, w którym każdy z nas spędził pierwsze dziewięć miesięcy egzystencji... Gdyby Freud i Jung obejrzeli Evangelion, mieliby prawdziwe używanie!

Po trzecie i ostatnie: choć kreska Evangeliona nieco się zestarzała, w wielu miejscach niedobory techniki wyszły temu anime na zdrowie. Walki, w których NIE UŻYTO grafiki komputerowej nadal zapierają dech w piersiach.

niedziela, 11 kwietnia 2010

Po dłuższej przerwie stare, ale jare: "Mononoke Hime"

Księżniczka Mononoke to kolejne anime, które wyszło spod ręki Hayao Miazakiego (tego od Nauzykae czy Ruchomego Zamku Hauru), i chyba pierwsze, które zdobyło w Polsce jakiś szerszy rozgłos - no, może poza Ghost in The Shell. Tak dla przypomnienia:



Historia lubi się powtarzać, i tak też dzieje się w Mononoke Hime. Uważny widz z pewnością dostrzeże wiele podobieństw pomiędzy Nausicaa z Doliny Wiatru a Księżniczką Mononoke. Bohaterkami w obu przypadkach są młode księżniczki, w obu przypadkach także role ich antagonistek przyjmują starsze, bezwzględne kobiety mające do dyspozycji cały arsenał urządzeń, które zapewnia im cywilizacja. Niemniej nie jest to w żadnym wypadku "remake", a jedynie powrót do jednego z ulubionych tematów Miazakiego (minus szybowce ;) ).

Anime to traktuje o konflikcie pomiędzy naturą a cywilizacją, oraz o tym, jak ból i nienawiść może wypaczyć nawet najlepszych z nas. Świetnie odmalowane postacie, a także konflikt pomiędzy równoważnymi wartościami.

Co ciekawe, brakuje wśród bohaterów typowych "bad guyów". Racje każdej ze stron - każdej pojedynczej postaci! - są ważne, i można utożsamić się z każdym bohaterem tego dramatu - albo przynajmniej zrozumieć, czym kierwał się on w swoich decyzjach. To niezwykłe, nawet u Hayao Miazakiego, i z pewnością warte docenienia.

Jakby tego było mało, zarówno kreska, jak i reżyseria są znacznie lepsze, niż w Nausicaa. To chyba pierwszy naprawdę dojrzały projekt Miazakiego, otwierający najlepszy (jak dotąd) okres jego działalności artystycznej.

A smaczki? Cóż, wystarczy jeden: "I odcięta głowa może ugryźć".

Jeżeli jeszcze nie widzieliście Księżniczki Mononoke, zobaczcie koniecznie!

sobota, 27 marca 2010

Wolf's Rain, czyli postapokaliptyczne anime o wilkołakach

Tym razem na tapecie ląduje kolejna klasyka klasyk, czyli "Wolf's Rain".

Jeśli chciałbyś wiedzieć, co jest świetne w tym serialu anime, odpowiedź brzmi: WSZYSTKO!

Klimat, bo świat, w którym ludzkość zwyciężyła w wojnie z wilkami za cenę zniszczenia lasów jest pusty, zimny i niewiarygodnie smutny

Fabuła, bo do samego końca nie wiadomo, co się tak naprawdę dzieje - to anime ma szereg asów w rękawie, i wie, jak ich użyć.

Bohaterowie, ponieważ występujące tam wilki to szereg naprawdę różnych charakterów, każdy z nich jest wilkiem, ale zupełnie innym wilkiem.

Muzyka, ponieważ... zresztą sami posłuchajcie:



Do tego zakończenie... obejrzyjcie koniecznie!

piątek, 19 marca 2010

Ergo Proxy - zapomniany gigant anime

Czy pamiętacie "Łowcę Androidów"? A "Matriksa"? A "Aeon Flux"? Tak? To czytajcie dalej - "Ergo Proxy" na pewno Wam się spodoba.

Pamiętajcie tylko: wkraczacie w ten świat na własną odpowiedzialność. Nie spodziewajcie się ostatecznych odpowiedzi - każda odpowiedź rodzi tylko trzy kolejne pytania.

Jak wygląda "Ergo Proxy"? AMV-ka poniżej powinna dać Wam pewne rozeznanie.



Teraz czas na recenzję:

Najciekawsze seriale anime (III) - "Ergo Proxy"

Japońskie anime science fiction w najlepszym wydaniu. Zyskujące świadomość androidy, ludzkość żyjąca w miastach pod kopułami, pani detektyw z charakterkiem, zagadkowy potwór i podróż ku zrozumieniu sensu istnienia.

Tytuł: Ergo Proxy

Opis: Anime "Ergo Proxy" to historia dwójki ludzi, pani detektyw Real Meyer z Obywatelskiego Biura Wywiadu kopuły Romdo, oraz Vincenta Law, uchodźcy ze zniszczonej kopuły Mosko (wg innych transkrypcji Mosque lub nawet Moscow). Obydwoje żyją w rozpadającej się powoli platońskiej utopii idealnego miasta przyszłości - Romdo, gdzie totalna kontrola informacji oraz wszędobylskie androidy miały stworzyć człowiekowi raj na ziemi.

Choć historia początkowo przypomina nieco "Blade Runnera", szybko staje się jasne, że świat, w którym żyją bohaterowie ma drugie, a być może także trzecie i czwarte dno. Bohaterowie, złapani w sieć spisków, tajemnic i własnej przeszłości postanawiają odnaleźć prawdę. A w świecie Ergo Proxy nic nie jest po prostu tym, czym wydaje się być na pierwszy rzut oka.

Komentarz: "Ergo Proxy" to anime dla koneserów. Uważny widz będzie rozkoszował się symbolizmem scen i postaci, spędzał godziny starając się rozgryźć prawdziwe znaczenie odcinków oraz prawdziwej historii tego świata mając do dyspozycji jedynie strzępki informacji. Ci natomiast, którzy oczekują jedynie "mordoprania" i pogoni za androidami po ulicach futurystycznej metropolii znudzą się zapewne w okolicach piątego odcinka.

Anime to, przy wszystkich swoich zaletach (świetna animacja, dobre dialogi, znakomicie zarysowane postacie), ma jedną niebagatelną wadę - jest przeładowane filozofią do granic wytrzymałości. Egzystencjalizm Sartre'a, nawiązania do Husserla, tytuły odcinków odnoszące się do dzieła Kartezjusza i wiele, wiele więcej - to wszystko sprawia, że mniej oczytany widz często po obejrzeniu odcinka ma irytujące wrażenie, że coś mu umknęło.

Z tego powodu "Ergo Proxy" można polecić głównie nieco dojrzalszym i bardziej wymagającym fanom anime. Młodsze nastolatki obejrzą najwyżej kilka pierwszych odcinków, a potem przerzucą się na równie dobre, ale nieco mniej wymagające intelektualnie seriale anime, jak "Black Lagoon" lub "Kuroshitsuji".

Ocena: 4+

Gatunki: seinen, action, science fiction, mystery, supernatural

Data powstania: anime pochodzi z roku 2006. Istnieje także manga będąca "spin-offem" "Ergo Proxy" - Sentson Hitchazu & Andateika, wydana na przełomie 2006 i 2007.

Artykuł pochodzi z serwisu artykuly.com.pl - źródła darmowych artykułów do przedruku.

O autorze: Bartosz Chmielewski

Zgadzam się z powyższym tekstem, z jednym wyjątkiem - mimo ogromnego ładunku filozoficznego, "Ergo Proxy" daje się oglądać naprawdę płynnie, choć oczywiście tracimy co jakiś czas parę cegiełek koniecznych do zrozumienia, jaki jest naprawdę świat "Ergo Proxy". Bo co do tego, że jest on w całości zbudowany na kłamstwie, nie mamy wątpliwości od pierwszych minut filmu.

Polecam!

piątek, 12 marca 2010

MAICO 2010- android w radiu

Dziś coś na uspokojenie nerwów w pracy, czyli przedziwny serial anime, którego jeden odcinek trwa tylko 10 minut.

MAICO 2010 to historia androida pracującego w japońskim radiu jako prezenterka. Miłośnicy SF niestety zawiodą się, ponieważ MAICO jest jedynym elementem SF w całej historii, reszta dotyczy naszego świata, tu i teraz.

To anime to klasyczny "business slice of life", zwłaszcza ludzie z doświadczeniem w radiu albo telewizji na pewno zauważą istotne podobieństwa pomiędzy serialem a życiem. Asystent reżysera to chłopiec do bicia, reżyser cierpi na fobię związaną z postępującym łysieniem, producentka programu prezentuje niewzruszony spokój, a pracownik PR rozgłośni jest prawdziwym wazeliniarzem i troszczy się tylko o własny tyłek.

Czemu polecam MAICO? Właśnie z uwagi na świetnie odmalowane charaktery pojawiających się tam postaci. Oglądając ich zachowania można boki zrywać - każdy z nas ma przynajmniej jednego bohatera MAICO siedzącego w biurze obok. Poza tym, MAICO kryje jeszcze jedną perełkę - śrubkę, która pojawia się już w pierwszym odcinku, żeby wystrzelić w ostatnim.

Niestety, trzeba być przygotowanym na: przeciętną kreskę (serial był baaaardzo niskobudżetowy, więc animacja pozostawia wiele do życzenia), straszliwą wprost muzykę otwierającą każdy odcinek, oraz na kilka dłużyzn od czasu do czasu (wytrzymajcie, odcinek o nocy spędzonej w biurze wynagrodzi wam to w dwójnasób).



Obejrzyjcie - warto! Niestety, tego anime nie znajdziecie na popularnych portalach, więc znalezienie MAICO może wymagać nieco zachodu.

czwartek, 4 marca 2010

Claymore - więcej, niż panienki z wielkimi mieczami

Claymore to anime, którego opis może odstraszać. W trzech zdaniach, Claymore to:
1) Panienki z ogromnymi mieczami polujące na monstra za pieniądze,
2) Monstra to demony (yumy), które polują na ludzi i są niewykrywalne dla nikogo, za wyjątkiem rzeczonych panienek,
3) Nasza główna bohaterka jest srebrnowłosa i ma pionowe źrenice, co powoduje, że skojarzenia z Wiedźminem nasuwają się same...

W praktyce wygląda to tak:


No cóż, każde zdanie z powyższego opisu jest prawdziwe. Ale... przedstawiona historia jest o wiele (naprawdę o wiele) bardziej skomplikowana. Charaktery o wiele głębsze, a mrok o wiele bardziej mroczny. :)

Dość powiedzieć, że tematem tej anime jest w znacznej mierze walka o zachowanie człowieczeństwa, z pełną wiedzą, że jest to niemożliwe, a śmierć z rąk przyjaciół jest nieuniknionym końcem kariery.

Do tego polityka organizacji, do której należą dziewczyny (zwane, niespodzianka, Claymore'ami) znacznie wykracza bowiem poza zapewnianie płatnej ochrony przez yumami. Świat, który zna bohaterka, również nie jest do końca tak prosty, jak wydaje się na początku.

I to na tyle. Każde słowo więcej byloby już spoilerem. Panie i panowie - znajdźcie odpowiedni portal i oglądajcie!

PS Anime zostało zrobione na podstawie mangi, i jest jak dotąd tylko jeden sezon, choć mangę rysują nadal. Dlatego nie bądźcie rozczarowani, że historia ucina się w trakcie. Mam nadzieję, że już niedługo zobaczymy ciąg dalszy. :)

wtorek, 23 lutego 2010

Yokohama Kaidashi Kikou - manga na nerwowe dni

Teraz trochę nietypowo, bo o mandze, a nie anime. Yokohama Kaidashi Kikou (znana także jako Cafe Alpha i Jokohamskie Kroniki Zakupowe) ma co prawda także swoją OVA, ale to tylko kilka odcinków czytelnych tylko dla fanów mangi. To historia androidki żyjącej w czasach nieokreślonej (ale chyba niezbyt dalekiej) przyszłości, pracującej w znajdującej niemal na końcu świata kawiarni "Cafe Alpha", i czekającej na powrót swojego właściciela.

Miłośnicy twardej SF i dziewczyn z bronią będą jednak zawiedzeni. Świat Yokohama Kaidashi Kikou należy bowiem do gatunku "pogodnej postapokalipsy". Ludzkość powoli odchodzi w przeszłość, nadchodzą nowe, obce formy... czegoś, ale wszyscy wydają się być pogodzeni ze zmierzchem ludzkości i zajmują się po prostu przeżywaniem własnego życia.

W przeciwieństwie do większości anime, które mi się podobają, YKK NIE JEST MROCZNE. Cała manga przesycona jest spokojem i cichym upływem czasu. Rysunki, zwłaszcza kolorowe, tchną atmosferą spokojnego pogodzenia się ze światem, najbliższą chyba Mazurom sprzed czasu inwazji turystów. Słońce, cisza i spokój, z rzadka przerywane czyjąś wizytą i kawą wypitą przez kelnerkę z przyjezdnym.

Kreska doskonale oddaje atmosferę opowieści, jest łagodna i niemal pozbawiona kantów. Niektóre scenki, ja np. światła zatopionego miasta są tak dobre, że potrafią zatrzymać uwagę czytelnika na dłuższą chwilę... Kiedy ostatni raz zdarzyło się Wam coś takiego podczas lektury mangi?













Jeżeli Twoje życie nuży cię i uważasz je za zbyt jednostajne, YKK pewnie Cię nie porwie. Zbyt wiele opiera się tam na klimacie, zbyt wiele rzeczy pozostaje niedopowiedzianych, żeby fan szybkiej akcji czuł się dobrze podczas lektury.

Natomiast jeśli pozostajesz w pracy do północy, małe dziecko w domu drze się co dwie godziny z regularnością godną tokijskiego metra, a przyjaciel z dzieciństwa właśnie się rozwodzi, to Yokohama Kaidashi Kikou jest właśnie tym, czego potrzebujesz, żeby się naprawdę wyciszyć i rozpogodzić.

piątek, 19 lutego 2010

Shingetsutan Tsukihime... drrreszczyk przechodzi po plecach

Shingetsutan Tsukihime to kolejne mroczne anime z mojej kolekcji. Tym razem bohaterem jest uczeń szkoły średniej, który... no i właściwie każde słowo, jakie mogę napisać o tym anime jest już spoilerem. Po prostu popatrzcie.



Wystarczy wspomnieć, że możecie spodziewać się naprawdę niezwykłego domu (mansjonu nawet), sporej ilości czającego się po kątach szaleństwa i zwątpienia w to, czy to, co widzicie na ekranie dzieje się naprawdę. Nie wspominając już o wampirach (zupełnie nieeuropejskich) i łowcach. A to wszystko w atmosferze tajemnicy, która tylko czeka na to, żeby ją odkryć. Nie chodzi tu przy tym o żaden wszechświatowy spisek, tylko o rzeczy znacznie bliższe naszym bohaterom, co nie znaczy, że jej odkrycie będzie mniej bolesne...

Fabuła, a zwłaszcza sposób jej przedstawienia, jest godny Hitchcocka. O ile mang o zbliżonej tematyce jest sporo, to Shingetsutan Tsukihime jest jedynym anime, w którym udało się dobrze poprowadzić całą historię, bez rozwiewania atmosfery tajemnicy i niesamowitości.

Jak na tak dobre anime, kreska jest przeciętna - a dokładnie rzecz biorąc, jest poprawna (czasami coś dziwnego dzieje się ze stopami bohaterów), z momentami geniuszu (czasami postacie odbijają się w oczach innych). To samo można powiedzieć o muzyce - nie przeszkadza, ale daleko jej do np. ścieżki dźwiękowej z MADLAX.

Teraz ciekawostki:
1. Shingetsutan Tsukihime to adaptacja... gry komputerowej! Podobno również świetnej, ale dostępnej tylko po japońsku.
2. Istnieje też sequel (tylko manga)... jest tak zły, jak Tsukihime jest dobra. Trzymajcie się od niego z daleka!


środa, 17 lutego 2010

Tytania - dla poszukiwaczy perełek


Żeby nie było wątpliwości - Tytania to space opera, a niewiele seriali anime o tej tematyce nadaje się do czegokolwiek. Zbyt często są przegadane, przeciętnie narysowane, a o fabule lepiej nie mówić...

Tytania nie jest wyjątkiem. Więcej, jest potwierdzeniem tej reguły. Czemu więc o niej piszę? Cóż, jak zwykle - z powodu perełek, jakie można w niej znaleźć.

Przede wszystkim chodzi o głównego bohatera - człowieka, który wygrał bitwę, zamiast ją przegrać (co było w interesie... obu stron konfliktu!). W przeciwieństwie do znakomitej większości anime-space oper, Fan Hyulick nie jest nadętym bufonem, ale zwykłym, dość rozsądnym chłopakiem odpornym na wszystkie możliwe -izmy i porywy ducha.

Ale to nie wszystko. "Imperium Zła", czyli ścigająca Fan Hyulicka flota rodu Tytanii, jest tak naprawdę konglomeratem sprzecznych interesów i wewnętrznych podchodów. Szybko też okaże się, że... trudno ich nie lubić (przynajmniej niektórych z nich). Jeżeli doda się do tego akceptowalnej jakości kreskę, oraz intrygą która przynajmniej od czasu do czasu ma jakiś sens, otrzymujemy coś, co fan gatunku może obejrzeć bez obrzydzenia.

Podkreślę raz jeszcze: Tytania nie należy do najlepszych seriali anime, jakie zdarzyło mi się widzieć. Walki kosmiczne są narysowane w użyciem grafiki komputerowej, przez co wyglądają jakby robili je goście od Babilonu 5. Irytujące jest nadużycie narracji spoza kadru. Historyjka JEST nadęta. A jakby tego było mało, sezon Tytanii kończy się ni z tego, ni z owego w środku historii - i nie mam pewności, że będzie drugi.

Mimo tego raz na dwa-trzy odcinki można zobaczyć jakąś perełkę - drobną scenkę, krótki dialog, pomysł na poboczną intrygę - której nie widziałem jeszcze nigdzie.

Podsumowując: jeśli chcecie obejrzeć coś naprawdę dobrego, przejrzyjcie inne posty na moim blogu. Jeżeli natomiast macie ochotę na "pogrzebanie się" w anime, Tytania jest tym, czego szukacie.

poniedziałek, 15 lutego 2010

Darker than Black (sezon 1) - "Stalker" w japońskim wydaniu


Tajemnica, istoty o zdolnościach paranormalnych, zamknięta murami strefa, gdzie nie obowiązują prawa naszej fizyki oraz niebo, gdzie zamiast gwiazd świecą ich kopie, a wszędzie czuć znajomy zapaszek intryg służb wywiadowczych... Innymi słowy Strugaccy do kwadratu.

Darker than Black to nie kolejny "w ch** przemroczny" japoński projekt, gdzie bohaterowie w długich płaszczach wygłaszają dęte przemowy na tle księżyca. Postacie są wiarygodne, choć wykręcone, intryga ciekawa, a sama tajemnica - warta poznania.

Takich anime (ciekawych, wiarygodnych psychologicznie itp.) jest na pęczki. Co jest takiego niezwykłego akurat w Darker than Black?

No cóż, jest tam kilka myków. Po pierwsze, główny bohater jest... chińczykiem! Nie mieszkańcem Japonii, nie Europejczykiem, nie Amerykaninem, ale właśnie chińczykiem - do tego widać to w sposobie, w jaki jest rysowany.

Po drugie, każdy z bohaterów ma swoją historię. Czasami dowiadujemy się o nich czegoś dopiero w połowie sezonu, ale naprawdę warto poczekać. Serial kryje niejedną niespodziankę dla zaangażowanego widza.

Po trzecie, choć intryga jest miejscami naprawdę zakręcona, to ostatecznie wszystkie luźne wątki zebrano do kupy i zamknięto. To rzadkość. :)

Po czwarte i ostatnie, pamiętano o rozjaśnieniu (a raczej skontrastowaniu) powagi głównego wątku za pomocą potraktowanej na pół serio agencji detektywistycznej, która pojawia się w szeregu odcinków. Pozwala to odetchnąć na chwilę w trakcie oglądania - a wierzcie mi, czasami trzeba.

Na koniec, jako drobną zachętę link do youtube'a z OST. Warte posłuchania!
http://www.youtube.com/view_play_list?p=FA24F14F3A91FEF7

Pierwszy sezon jest już kompletny (i o nim piszę), z opinią o drugim wstrzymam się do obejrzenia całości. Nie chwalmy dnia przed zachodem...

piątek, 12 lutego 2010

Ga-Rei Zero - zadziwiająco dobre g***o

To anime po prostu nie miało prawa być dobre. Po pierwsze, to prequel mangi. Po drugie, opowiada ona historię dwóch nastolatek - mistrzyń katany (a dokładniej katany i daito). Po trzecie, już w pierwszym odcinku widzimy bohaterów jeżdżących na motorach i strzelających z broni automatycznej do niewidzialnych potworów. Po czwarte, potwory (rysowane z brakiem wyobraźni godnym autorów Godzilli) są animowane komputerowo.

Obejrzałem całą serię za jednym razem - nie byłem w stanie przestać.

Historia jest świetnie opowiedziana, główny bad guy naprawdę wywołuje dreszczyk, historia o przejściu na ciemną stronę mocy również została pokazana bardzo elegancko. Sceny walki może nie sięgają wyżyn Madlaxa, ale zostały zrobione poprawnie (minus komputerowe plastusie). Kreska jest dobra, postacie drugoplanowe ostro zarysowane, a dowcipy - niewymuszone.

Fajnie wyszedł im zwłaszcza związek emocjonalny dwóch głównych bohaterek - nareszcie dwie dziewczyny polubiły się bez konieczności uprawiania ze sobą seksu.

Dla niezdecydowanych wideo poniżej:

środa, 10 lutego 2010

Kuroshitsuji, czyli komedia bez happy endu.

Teraz coś naprawdę niezwykłego - dowcipny serial anime luźno osadzony w realiach epoki wiktoriańskiej. Dwaj główni bohaterowie serialu - 10-letni jednooki lord Ciel Phantomhive (sierota) oraz jego lokaj idealny, Sebastian (diabeł).

Świetna kreska, dobra animacja i naprawdę szalone klimaty - pomysłowe nawet, jeśli baaaaardzo niepasujące do epoki wiktoriańskiej, plus naprawdę dobrze zarysowany związek pomiędzy młodym paniczem a przyzwanym przez niego demonem - to wszystko nic nie znaczy.

To, co przykuwa uwagę do tego anime, to konsekwentnie zmieniający się klimat - począwszy od niemal komediowej konwencji pierwszych odcinków, przez coraz bardziej gotyckie i mroczne klimaty, po zakończenie, które... ale nie będę psuł zabawy. :)

Jak to wygląda? Poniżej MV ze scenami z Kuroshitsuji. Uwaga - zawiera spoilery z pierwszych sześciu odcinków!


Jeżeli trzeba więcej informacji, wrzuciłem też pełną recenzję.

Recenzje najciekawszych anime (I): Kuroshitsuji

Pierwszy artykuł z serii "Najciekawsze seriale anime". Na pierwszy ogień idzie "Kuroshitsuji", czyli przygody diabelskiego lokaja i młodego panicza o mrocznej duszy.



Tytuł: Kuroshitsuji (ang. Black Butler)

Opis: "Kuroshitsuji" to osadzona w epoce wiktoriańskiej historia młodego angielskiego lorda, Ciela Phantomhive, i Sebastiana Michealisa - jego wiernego lokaja (dosłownie!) z Piekła rodem. Nie należy jednak za bardzo współczuć młodemu paniczowi, bowiem jego duszyczka jest równie czarna, jak dusza Sebastiana.

W dwa lata po tajemniczej śmierci rodziców Ciela, wraca on w towarzystwie Sebastiana, by zająć należną mu pozycję głowy rodu Phantomhive - właścicieli najwspanialszej firmy zabawkarskiej na świecie. Razem z firmą przejmuje także rolę "psa Królowej" - czyli zaufanego agenta do specjalnych poruczeń, zwłaszcza spraw związanych z nadnaturalnymi mocami.

W ten sposób Ciel, Sebastian oraz reszta służby rodu Phantomhive zostają wplątani w szereg intryg zarówno dotyczących działania firmy, jak i stanowiących zagrożenie dla porządku Imperium.

Komentarz: To z całą pewnością jeden z najciekawszych seriali anime w ostatnich latach. Dobra kreska, świetna reżyseria oraz obłędni bohaterowie drugoplanowi powodują, że godzinami nie można oderwać się od ekranu. Co ważne "Kuroshitsuji" łączy humor z groteską i tragedią. Choć pierwsze odcinki mogą sprawiać wrażenie slapstickowej komedii, należy koniecznie obejrzeć resztę - wtedy przestanie być już tak śmiesznie.

Najbliższymi "krewnymi" tego serialu anime są chyba powieści Neila Gaimana, w których znaleźć można podobną mieszankę humoru z horrorem. W "Kuroshitsuji", podobnie jak w powieściach Gaimana, zaczyna się od komedii, by skończyć... cóż, sami zobaczycie.

Jedyne, do czego można się w "Kuroshitsuji" przyczepić, to potraktowanie realiów epoki wiktoriańskiej w sposób nieco zbyt luźny - tu i ówdzie pojawiają się samochody rodem z lat 20-tych albo pistolety półautomatyczne. To jednak tylko drobne niedociągnięcia graficzne, które nie rzutują na samą fabułę.

Ocena: 5+ (mogło być 6, ale te samochody...)

Gatunki: shounen, fantasy, supernatural, mystery, comedy, tragedy

Data powstania: manga powstała w 2006, a anime stworzone na jej podstawie w 2008.

Artykuł pochodzi z serwisu artykuly.com.pl - źródła darmowych artykułów do przedruku.

O autorze: Bartosz Chmielewski




poniedziałek, 8 lutego 2010

Zero no Tsukaima - anime płaszcza i różdżki


Teraz coś dla widzów mniej rozmiłowanych w mrocznych klimatach: "Zero no Tsukaima", czyli prościutkie anime o dwójce nastolatków, podróży między światami i szpicrucie. Znalazłem ją chwilę temu na animeseason.com.

"Zero no Tsukaima" oraz kolejne sezony ("Zero no Tsukaima: Futatsuki no Kishi" oraz "Zero no Tsukaima: Princess no Rondo") to historyjka o mieszkającej w świecie równoległym nastoletniej czarodziejce o dźwięcznym przezwisku "Zero Louise" oraz japońskiego nastolatka, którego ściągnęła do swojego świata zaklęciem przyzwania chowańca.

Cała historia osadzona jest w magicznej wersji XVII-wiecznej Europy, czasami przypomina trochę "Trzech Muszkieterów", a czasami "Jankesa na Dworze Króla Artura".

Slapstickowa komedia, mnóstwo prościutkiego humoru i podteksty sadomasochistyczne (z Louise jako dominą, of course)... Innymi słowy anime jakich setki. Co w nim takiego szczególnego?

To proste -po pierwsze: "Zero no Tsukaima" jest śmieszna, zarówno w sposób przewidziany przez autorów, jak i w zupełnie niezamierzony. Jeśli ktoś chciałby zobaczyć, jak bardzo Japończyk może NIE zrozumieć sposobu działania europejskiego systemu feudalnego, "Zero no Tsukaima" dostarczy mu wszystkich potrzebnych informacji.

Po drugie: to anime jest całkowicie niewymuszone. Pomysły, na których opiera się fabuła są nieskomplikowane, psychologia postaci prosta jak konstrukcja cepa, a bohaterowie charakterystyczni są, no cóż, bardzo charakterystyczni. Mimo tego ogląda się to nie tylko bez obrzydzenia, ale z prawdziwą przyjemnością.

piątek, 5 lutego 2010

Strach, szaleństwo i zagadki - "Higurashi no Naku Koro ni"

Higurashi no Naku Koro ni, czyli When the Cicadas Cry to najlepszy horror w mandze i anime, z jakim miałem do czynienia. Powód jest jeden - zamiast próbować straszyć nas metodą "Wiem, co zrobiłeś poprzedniego lata" czy gumowymi potworami, Higurashi no Naku Koro ni straszy nas nieznanym. Uśmiechniętymi ludźmi, z których każdy może ukrywać jakąś mroczną tajemnicę - albo stać się kolejną ofiarą.


Choć "Higurashi" zaczyna się jak zwykła "school manga", już wkrótce poczujecie gęsią skórkę na plecach.

Poniżej opening tej anime - razem z piosenką daje niezłe pojęcie, co kryje w środku.



Małe, senne miasteczko w Japonii, Hinamizawa. Rok 1983. Już za chwilę wszyscy jego mieszkańcy znikną z powierzchni ziemi, a rząd ogłosi, że to wszystko wina kolejnej katastrofy naturalnej. Co stało się naprawdę? Sprawdźcie sami...

Jeszcze dwie uwagi: to nie jest zwykła historia, i nie została opowiedziana w zwykły sposób. Ta sama historia jest opowiedziana kilka razy, a jej zakończenia są różne. Zamiast wkurzać się na reżysera i scenarzystę, oglądajcie to anime bardzo uważnie i zbierajcie kawałki układanki, a prawda w końcu was oswobodzi...

Jeżeli znacie angielski, polecam także mangę "Higurashi no Naku Koro ni" - anime jest niezłe, ale to manga naprawdę wymiata! Skanlacje są na onemanga.com, niestety, jeszcze nie wszystkie.

Jest też podobno film aktorski, ale nie miałem okazji go obejrzeć.

czwartek, 4 lutego 2010

Nauzykaa z Doliny Wiatru, czyli powiew klasyki

Dzisiaj chciałbym przedstawić klasykę klasyk, jeśli chodzi o anime: Nauzykaa z Doliny Wiatru (Kaze no Tani no Naushika) autorstwa Hayao Miazakiego. Na wypadek, gdybyście nie kojarzyli nazwiska - to facet, który stworzył "Księżniczkę Mononoke", "Laputę" oraz "Spirited Away".

Nauzykaa to anime postapokaliptyczne, ale nie należy spodziewać się MadMaxa - katastrofa zdarzyła się tysiące lat temu, miała zresztą charakter raczej klęski ekologicznej, niż wojny światowej. Resztki ludzkości żyją w odizolowanych miastach i dolinach, broniąc się przed nadejściem trującego lasu (wejście do niego bez maski to śmierć). Tematem przewodnim historii, jak często u Miazakiego, jest środowisko naturalne i konflikt pomiędzy człowiekiem, a naturą. Przesłanie filmu jest niemal identyczne z "Mononoke Hime" - człowiek walczący z naturą wywoła jedynie jej gniew, a ten, kto będzie żył z nią w zgodzie i postara się zrozumieć rządzące nią prawa - zyska jej przychylność.

Nauzykaa to jedno ze starszych dzieł Miazakiego, kreska wygląda już nieco antycznie (jest dobra, ale od dziesięciu lat nikt już tak nie rysuje), o muzyce trudno powiedzieć wiele więcej niż to, że jest, a fabuła jest znacznie mniej dynamiczna, niż w przypadku "Księżniczki Mononoke"... dlaczego więc piszę o niej, a nie o nowszych produkcjach?

Powód jest jeden:


Czyli obłędny w swojej prostocie... no właśnie, co? Szybowiec? Jednoosobowy samolot?

Nie widziałem jeszcze w żadnym anime równie fascynującego (i nie przekombinowanego zarazem) gadżetu.

Cały film zresztą przesiąknięty jest miłością do latania, a sceny akrobacji i walk powietrznych należą do jednych z najlepszych w historii anime (moim zdaniem przebijają nawet inne filmy Miazakiego, łącznie z "Kiki").

Miłość do latania, niezwykły gadżet plus nieco skręcona fabuła tworzą razem niezwykły koktajl. Polecam!

środa, 3 lutego 2010

Madlax, "The Kind Murderer", prawdziwy świat mroku w anime

Nie, nie chodzi tu o wampiry i wilkołaki, tylko o dyskretną (no, z czasem coraz mniej dyskretną) rolę magii w świecie anime...

Ale do rzeczy.

Gdy pierwszy raz miałem okazję oglądać Madlax, pierwsze odcinki nie zrobiły na mnie najlepszego wrażenia. Kreska fajna (nareszcie możesz powiedzieć, ile kto ma lat, po prostu patrząc na ekran), ale postacie wyjątkowo (jak na anime) przygaszone i spokojne. W porównaniu z typowymi wybuchowymi herosami japońskich kreskówek - niemal blade. Do tego anime opowiadało dwie niepołączone ze sobą w żaden sposób historie - jedną o samotnej młodej zabójczyni działającej w jakimś azjatyckim kraiku rozdartym wojną domową, a drugą o nieco autystycznej bogatej dziewczynce z (równie fikcyjnego) kraju europejskiego.

To zmieniło się gdzieś w połowie serii. Powoli budowane postacie zyskują głębię, drobne gesty powodują, że coraz lepiej rozumiemy, co dzieje się w duszach bohaterów (głównie bohaterek), aż w końcu możemy w pełni docenić coraz dokładniej zazębiające się wątki historii.

Świetne sceny tańca-walki, love/hate relationship pomiędzy zabójczynią a polującą na nią kobietą-snajperem z sił rządowych, i powoli wyjaśniająca się naprawdę mroczna tajemnica... to wszystko stanowi o sile tej anime.

Oczywiście (jak zwykle), OST wymiata.

Dla chętnych kolejny miks OST i scen z anime z Youtube'a.



Miłego oglądania!

wtorek, 2 lutego 2010

Zaczynamy: Black Lagoon

Zacznijmy od mojej pierwszej i największej miłości pośród seriali anime: Black Lagoon. Dwa sezony zrobione, sezon trzeci w drodze... Jeżeli ktoś lubi filmy dobre filmy akcji, albo dusi się siedząc w biurze, nie może trafić lepiej, niż na pokład Black Lagoon.

Jak to wygląda? Mix scenek (plus remix tematu muzycznego z anime) poniżej

Dla tych, którzy nie oglądali - recenzja:


"Black Lagoon" - piraci wcale nie z Karaibów. Dla fanów najwyższej klasy filmów akcji i kryminałów noir.


Tytuł: Black Lagoon

Opis: "Black Lagoon" i "Black Lagoon: The Second Barrage" (w produkcji jest też trzeci sezon "Black Lagoon: The Third Barrage") to historia niedużej grupy współczesnych przemytników i piratów starających się przetrwać w niebezpiecznym świecie przestępczości zorganizowanej, terrorystów i skorumpowanych agentów służb specjalnych. A to wszystko w cudownych plenerach Mórz Południowych.

Historia zaczyna się, gdy młody pracownik japońskiej korporacji, Rock, zostaje porwany przez grupę piratów ze statku w okolicach Tajlandii. I właściwie trudno jest powiedzieć więcej bez psucia zabawy podczas oglądania. Dość powiedzieć, że zamiast starać się powrócić do domu, postanawia zostać w barwnym, lecz smutnym i niebezpiecznym świecie przemytników i piratów jako kolejny załogant zdemobilizowanego kutra torpedowego "Black Lagoon".

Komentarz: Ten serial anime to prawdziwa uczta bogów, zarówno, jeśli chodzi o grafikę, jak i scenariusz. Zamiłowanie do szczegółów jest ogromne - nawet takie detale, jak praca zamka pistoletu podczas strzelania oddane są z niezwykłą precyzją. Niezależnie od tego, czy akcja toczy się akurat w barze, na statku, w tanim hotelu, czy dżungli, zawsze możemy spodziewać się najlepszego.

Jeśli chodzi o scenariusz, to zarówno klimat, jak i sposób poprowadzenia fabuły poszczególnych historii jest właściwie bez zarzutu. Nietypowe historie, ciekawi bohaterowie drugoplanowi i brak prostych zakończeń stanowią o niezwykłej sile oddziaływania tego serialu anime. Stąd ostrzeżenie - oderwać można się najwyżej raz na kilka odcinków!

Serial ciekawy jest jeszcze pod jednym względem - oryginalnej tematyki. Zajmuje się "ciemną stroną globalizacji" i sposobem działania "McMafii", co było dotąd zarezerwowane wyłącznie dla wysokiej klasy reporterów. Choć świat "Black Lagoon" jest oczywiście solidnie przerysowany, w zasadniczych szczegółach zgadza się z tym, co działo i dzieje się w Azji naprawdę.

W przeciwieństwie do np. "Kuroshitsuji", "Black Lagoon" ma zaledwie kilka drobnych niedopracowań, chyba nie do uniknięcia w tego typu Po pierwsze, od czasu do czasu można zauważyć nieduże "kicksy" marynistyczne (zwłaszcza w odcinkach o zatopionym U-boocie). Po drugie, fanów hiperrealizmu może nieco irytować fakt, że niektórzy bohaterowie są niemożliwi do trafienia, niezależnie od sytuacji.

Mimo tego "Black Lagoon" z całą pewnością zalicza się do najciekawszych seriali anime ostatnich lat. Warto poświęcić mu swój czas - nie zawiedziecie się!

Ocena: 6

Gatunki: seinen, action, thriller

Data powstania: manga wydawana jest od 2002, ale anime zostało stworzone dopiero w 2006.

Artykuł pochodzi z serwisu artykuly.com.pl - źródła darmowych artykułów do przedruku.

To, co zabija w tym anime (oprócz historii, kreski i niezwykłej dokładności w prezentowaniu broni), to muzyka - zróżnicowana, czasami melancholijna, czasami naprawdę mocna.