poniedziałek, 15 lutego 2010

Darker than Black (sezon 1) - "Stalker" w japońskim wydaniu


Tajemnica, istoty o zdolnościach paranormalnych, zamknięta murami strefa, gdzie nie obowiązują prawa naszej fizyki oraz niebo, gdzie zamiast gwiazd świecą ich kopie, a wszędzie czuć znajomy zapaszek intryg służb wywiadowczych... Innymi słowy Strugaccy do kwadratu.

Darker than Black to nie kolejny "w ch** przemroczny" japoński projekt, gdzie bohaterowie w długich płaszczach wygłaszają dęte przemowy na tle księżyca. Postacie są wiarygodne, choć wykręcone, intryga ciekawa, a sama tajemnica - warta poznania.

Takich anime (ciekawych, wiarygodnych psychologicznie itp.) jest na pęczki. Co jest takiego niezwykłego akurat w Darker than Black?

No cóż, jest tam kilka myków. Po pierwsze, główny bohater jest... chińczykiem! Nie mieszkańcem Japonii, nie Europejczykiem, nie Amerykaninem, ale właśnie chińczykiem - do tego widać to w sposobie, w jaki jest rysowany.

Po drugie, każdy z bohaterów ma swoją historię. Czasami dowiadujemy się o nich czegoś dopiero w połowie sezonu, ale naprawdę warto poczekać. Serial kryje niejedną niespodziankę dla zaangażowanego widza.

Po trzecie, choć intryga jest miejscami naprawdę zakręcona, to ostatecznie wszystkie luźne wątki zebrano do kupy i zamknięto. To rzadkość. :)

Po czwarte i ostatnie, pamiętano o rozjaśnieniu (a raczej skontrastowaniu) powagi głównego wątku za pomocą potraktowanej na pół serio agencji detektywistycznej, która pojawia się w szeregu odcinków. Pozwala to odetchnąć na chwilę w trakcie oglądania - a wierzcie mi, czasami trzeba.

Na koniec, jako drobną zachętę link do youtube'a z OST. Warte posłuchania!
http://www.youtube.com/view_play_list?p=FA24F14F3A91FEF7

Pierwszy sezon jest już kompletny (i o nim piszę), z opinią o drugim wstrzymam się do obejrzenia całości. Nie chwalmy dnia przed zachodem...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz